Podróżujemy sobie stadkiem przez pół Warszawy. Pierwszy autobus ze sporą liczbą pasażerów, mój z trochę mniejszą, ale razem idealnie zapełniamy całe zatoczki przystanków. Aż tu nagle na Nowym Bemowie z tylnych drzwi poprzedniego autobusu wychodzi młody chłopak. Wyciąga aparat, fotografuje tył tamtego pojazdu, przód mojego, a potem zabiera się za fotografowanie... mnie. Myślę sobie o co kaman, helloł... No nie wiem, ale uśmiechnę się i pomacham. Może będę w mediach?
Znowu 184. I kolejne przygody. Przejmuję wóz od zmiennika na pętli Szczęśliwice, obchodzę dookoła, sprawdzam, wpisuję się w kartę, melduję na ekspedycji gotowość do pracy. Ruszam. Już po 15:00, więc popołudniowe godziny szczytu dają się we znaki. Może nie jakimiś wielkimi korkami, ale z pewnością dużym ruchem samochodów i pieszych.
Powoli dojeżdżam do Młocin. Na wyświetlaczu mam -13, tzn. że jestem opóźniony 13 minut. Niedobrze, zwłaszcza że rozkładowy postój na Młocinach wynosi tylko 7 minut. No ale trudno. Jeszcze nie docieram do pętli, a już pod kabinę podchodzi starszy pan, który mówi, żebym wezwał policję, bo mogę mieć problemy potem z pasażerem. Próbuję zrozumieć o co chodzi, ale silnik zbyt głośno pracuje. W końcu pan wychodzi, a ja spoglądam na wóz - nic się nie dzieje... Chociaż... Z tyłu jeden gość wygląda mi na bezdomnego... No dobra, zaraz na pętli sprawdzę.
Dojeżdżam na kraniec. Wpisuję opóźnienie. Jest ekspedycja, więc niezależnie od tego ile jestem opóźniony, muszę iść się zameldować. Spacery do tych budyneczków przy pętlach są zawsze na początek pracy (gdy pierwszy raz obsługujemy daną pętlę) oraz gdy jest sterowanie bezpośrednie (tzw. tryb SB). To drugie "coś" ekspedytorzy wprowadzają gdy są duże opóźnienia. Polega to na tym, że kierowca po przyjeździe na pętlę melduje się i dostaje nową godzinę wyjazdu (np. w porze kolejnego autobusu, żeby zachować prawidłowe rozkładowe godziny odjazdów z pętli).
Zanim do ekspedycji, zaglądam na tył wozu. No rzeczywiście... bezdomny. Śmierdzi, choć jeszcze rzęsista woń nie zdołała przedostać się do całego pojazdu. Ale pewnie to kwestia czasu. Podejmuję interwencję. Podchodzę i mówię, żeby opuścił pojazd. Nic z tego... Patrzy się, ale nawet nie jest w stanie niczego powiedzieć. Pijany? Może chory? Ech, może potrzebuje chwili, żeby zebrać swoje manatki i się ruszyć. Idę.
Wbijam do ekspedycji, pan podbija pieczątkę i mówi, że mam jechać. Jako że stan mojego pęcherza jest mniej więcej podobny do stanu zbiornika paliwa przed wyjazdem z bazy, informuję że muszę jeszcze iść się załatwić. Cóż, opóźnię odjazd, ale może pasażerowie zrozumieją? :(
Wracam do autobusu. Menel jak siedział, tak siedzi. Próbuję jeszcze raz go wyrzucić, ale na nic moje starania. Zastaję także kolejny autobus linii 184 za mną z włączonym silnikiem. Wpisuję w kartę opóźnienie i szykuję się do odjazdu, gdy nagle.... ten kolejny autobus przejeżdża koło mnie i wyrusza w trasę... Klops! Będziemy tak we dwójkę jechać? Ponoć razem raźniej, zwłaszcza gdy tak zimno, ale pasażerowie mogą być lekko zdziwieni.
Generalnie chodzi o to, że ja mimo spóźnienia dostałem polecenie, żeby od razu jechać, a ten drugi kierowca przyjechał i odjechał o czasie. A ja się tak "guzdrałem", że ruszyliśmy razem...
Niby mogę wrócić się do ekspedycji i powiedzieć: panie kierowniku złoty, wstrzymaj pan mój odjazd, bo po co mamy jechać razem... Ale po pierwsze jest mało czasu na podejmowanie takich decyzji, a po drugie zostawiłbym moich pasażerów na lodzie. Nie dość że czekali aż przyjadę spóźniony, nie dość że wypatrywali aż wrócę z opieczątkowaną kartą i pustym pęcherzem z budynku, to teraz jeszcze będą czekali kolejne dłuuugie minuty, bo akurat inny autobus właśnie ruszył bez nich?
Ruszam więc. Nad głową zielony guziczek i telefon do kochanej centrali. Halo? Panie centralo, żula mam na końcu autobusu! Proszę o interwencję straży miejskiej! Pan centrala otwiera więc rubryczki i zadaje różniaste pytania na temat stanu pachnącego inaczej. Pijany? Zdrowy? Leży? Żyje? Śmierdzi? Mówi? Oddycha? Gdy już przebrnęliśmy przez serię pytań, możemy wreszcie przejść do czynów: Panie kierowco, wzywamy straż miejską, najpóźniej przyjedzie na Szczęśliwice, ale może uda jej się w trasie złapać autobus. Jeeeeah! Czuję się jakbym wygrał w Milionerów.
I tak podróżujemy sobie stadkiem przez pół Warszawy. Pierwszy autobus ze sporą liczbą pasażerów, mój z trochę mniejszą, ale razem idealnie zapełniamy całe zatoczki przystanków. Aż tu nagle na Nowym Bemowie z tylnych drzwi poprzedniego autobusu wychodzi młody chłopak. Wyciąga aparat, fotografuje tył tamtego pojazdu, przód mojego, a potem zabiera się za fotografowanie... mnie. Myślę sobie o co kaman, helloł... No nie wiem, ale uśmiechnę się na wszelki wypadek i pomacham. Może będę w mediach?
Ciekawe co to było. Może jakaś skarga przyjdzie, że jedziemy we dwójkę? A może na końcu ten mój życzliwy uśmiech do aparatu będzie nazwany ironicznym i chamskim uśmieszkiem? Zobaczymy! W każdym razie jest o czym myśleć. :)
Dojeżdżam na Kasprzaka i... Straż Miejska na przystanku! Jestem uratowany! Żul też. Mrugam światłami, włączam awaryjne i otwieram drzwi. Dzielni strażnicy wchodzą trzecimi drzwiami, biorą jegomościa pod ramię i wyprowadzają niczym ofiarę z pożaru. Jeszcze tylko odświeżyć powietrze w autobusie i można uznać, że nic się nie zdarzyło. Mój dezodorant nie jest aż tak mocny, ale spokojnie - otworzę wszystkie drzwi na pętli i raz dwa się wymieni powietrze.
A co z tym naszym radosnym autobusowym duecikiem? Jeszcze przed Kasprzaka sprytnie tamtą brygadę wyprzedziłem. I do pętli dojechaliśmy też razem, ale już we właściwej kolejności. Bo co jak co, ale porządek musi być! Szerokości!
Znowu 184. I kolejne przygody. Przejmuję wóz od zmiennika na pętli Szczęśliwice, obchodzę dookoła, sprawdzam, wpisuję się w kartę, melduję na ekspedycji gotowość do pracy. Ruszam. Już po 15:00, więc popołudniowe godziny szczytu dają się we znaki. Może nie jakimiś wielkimi korkami, ale z pewnością dużym ruchem samochodów i pieszych.
Powoli dojeżdżam do Młocin. Na wyświetlaczu mam -13, tzn. że jestem opóźniony 13 minut. Niedobrze, zwłaszcza że rozkładowy postój na Młocinach wynosi tylko 7 minut. No ale trudno. Jeszcze nie docieram do pętli, a już pod kabinę podchodzi starszy pan, który mówi, żebym wezwał policję, bo mogę mieć problemy potem z pasażerem. Próbuję zrozumieć o co chodzi, ale silnik zbyt głośno pracuje. W końcu pan wychodzi, a ja spoglądam na wóz - nic się nie dzieje... Chociaż... Z tyłu jeden gość wygląda mi na bezdomnego... No dobra, zaraz na pętli sprawdzę.
Dojeżdżam na kraniec. Wpisuję opóźnienie. Jest ekspedycja, więc niezależnie od tego ile jestem opóźniony, muszę iść się zameldować. Spacery do tych budyneczków przy pętlach są zawsze na początek pracy (gdy pierwszy raz obsługujemy daną pętlę) oraz gdy jest sterowanie bezpośrednie (tzw. tryb SB). To drugie "coś" ekspedytorzy wprowadzają gdy są duże opóźnienia. Polega to na tym, że kierowca po przyjeździe na pętlę melduje się i dostaje nową godzinę wyjazdu (np. w porze kolejnego autobusu, żeby zachować prawidłowe rozkładowe godziny odjazdów z pętli).
Zanim do ekspedycji, zaglądam na tył wozu. No rzeczywiście... bezdomny. Śmierdzi, choć jeszcze rzęsista woń nie zdołała przedostać się do całego pojazdu. Ale pewnie to kwestia czasu. Podejmuję interwencję. Podchodzę i mówię, żeby opuścił pojazd. Nic z tego... Patrzy się, ale nawet nie jest w stanie niczego powiedzieć. Pijany? Może chory? Ech, może potrzebuje chwili, żeby zebrać swoje manatki i się ruszyć. Idę.
Wbijam do ekspedycji, pan podbija pieczątkę i mówi, że mam jechać. Jako że stan mojego pęcherza jest mniej więcej podobny do stanu zbiornika paliwa przed wyjazdem z bazy, informuję że muszę jeszcze iść się załatwić. Cóż, opóźnię odjazd, ale może pasażerowie zrozumieją? :(
Wracam do autobusu. Menel jak siedział, tak siedzi. Próbuję jeszcze raz go wyrzucić, ale na nic moje starania. Zastaję także kolejny autobus linii 184 za mną z włączonym silnikiem. Wpisuję w kartę opóźnienie i szykuję się do odjazdu, gdy nagle.... ten kolejny autobus przejeżdża koło mnie i wyrusza w trasę... Klops! Będziemy tak we dwójkę jechać? Ponoć razem raźniej, zwłaszcza gdy tak zimno, ale pasażerowie mogą być lekko zdziwieni.
Generalnie chodzi o to, że ja mimo spóźnienia dostałem polecenie, żeby od razu jechać, a ten drugi kierowca przyjechał i odjechał o czasie. A ja się tak "guzdrałem", że ruszyliśmy razem...
Niby mogę wrócić się do ekspedycji i powiedzieć: panie kierowniku złoty, wstrzymaj pan mój odjazd, bo po co mamy jechać razem... Ale po pierwsze jest mało czasu na podejmowanie takich decyzji, a po drugie zostawiłbym moich pasażerów na lodzie. Nie dość że czekali aż przyjadę spóźniony, nie dość że wypatrywali aż wrócę z opieczątkowaną kartą i pustym pęcherzem z budynku, to teraz jeszcze będą czekali kolejne dłuuugie minuty, bo akurat inny autobus właśnie ruszył bez nich?
Ruszam więc. Nad głową zielony guziczek i telefon do kochanej centrali. Halo? Panie centralo, żula mam na końcu autobusu! Proszę o interwencję straży miejskiej! Pan centrala otwiera więc rubryczki i zadaje różniaste pytania na temat stanu pachnącego inaczej. Pijany? Zdrowy? Leży? Żyje? Śmierdzi? Mówi? Oddycha? Gdy już przebrnęliśmy przez serię pytań, możemy wreszcie przejść do czynów: Panie kierowco, wzywamy straż miejską, najpóźniej przyjedzie na Szczęśliwice, ale może uda jej się w trasie złapać autobus. Jeeeeah! Czuję się jakbym wygrał w Milionerów.
I tak podróżujemy sobie stadkiem przez pół Warszawy. Pierwszy autobus ze sporą liczbą pasażerów, mój z trochę mniejszą, ale razem idealnie zapełniamy całe zatoczki przystanków. Aż tu nagle na Nowym Bemowie z tylnych drzwi poprzedniego autobusu wychodzi młody chłopak. Wyciąga aparat, fotografuje tył tamtego pojazdu, przód mojego, a potem zabiera się za fotografowanie... mnie. Myślę sobie o co kaman, helloł... No nie wiem, ale uśmiechnę się na wszelki wypadek i pomacham. Może będę w mediach?
Ciekawe co to było. Może jakaś skarga przyjdzie, że jedziemy we dwójkę? A może na końcu ten mój życzliwy uśmiech do aparatu będzie nazwany ironicznym i chamskim uśmieszkiem? Zobaczymy! W każdym razie jest o czym myśleć. :)
Dojeżdżam na Kasprzaka i... Straż Miejska na przystanku! Jestem uratowany! Żul też. Mrugam światłami, włączam awaryjne i otwieram drzwi. Dzielni strażnicy wchodzą trzecimi drzwiami, biorą jegomościa pod ramię i wyprowadzają niczym ofiarę z pożaru. Jeszcze tylko odświeżyć powietrze w autobusie i można uznać, że nic się nie zdarzyło. Mój dezodorant nie jest aż tak mocny, ale spokojnie - otworzę wszystkie drzwi na pętli i raz dwa się wymieni powietrze.
A co z tym naszym radosnym autobusowym duecikiem? Jeszcze przed Kasprzaka sprytnie tamtą brygadę wyprzedziłem. I do pętli dojechaliśmy też razem, ale już we właściwej kolejności. Bo co jak co, ale porządek musi być! Szerokości!
Trafiłem tu z "przedruku" Pana wpisu na gazecie.pl. Dziwne, że fragmenty o menelu, straży miejskiej zostały wycięte...
OdpowiedzUsuńPanie Michale, redaktor portalu za moją zgodą postanowił z tego wpisu zrobić dwa osobne artykuły: na temat jeżdżenia parami oraz na temat bezdomnych w komunikacji. Ten drugi artykuł jest tutaj: http://metrowarszawa.gazeta.pl/metrowarszawa/7,141635,22929790,kierowca-zagladam-na-tyl-wozu-bezdomny-smierdzi-podchodze.html?utm_source=facebook.com&utm_medium=SM&utm_campaign=FB_metro Pozdrawiam serdecznie!
Usuń