Przejdź do głównej zawartości

O nówce sztuce, bródnowskim agresorze i uciekającym transporterze

Dojeżdżam do Marek, jakoś sobie zaczynam z tą jeżdżącą nowością radzić. Przygody zaczynają się w drugą stronę. W tamtych rejonach nie byłem już dawno. Pamiętam, że wyruszając z Marek i jadąc Trasą Toruńską muszę pilnować się lewego pasa, żeby zaliczyć przystanek Głębocka i wjechać odpowiednim wjazdem na górę na estakadę. Jadę więc bardzo niepewnie. Trzymam się tego lewego pasa. I nagle... coś mi nie gra. Dziwnie mój pas się jednoczy z tymi na głównej trasie. Obawiam się najgorszego.


W pracy kierowcy są czasem takie dni, kiedy jeździ się spokojnie bez jakichś większych emocji, zdarzeń, niespodzianek, a na koniec wraca do domu i na pytanie najbliższych "jak było" stwierdza się, że w porządku, spokojnie, planowo. Zdarzają się jednak takie zmiany, podczas których tyle się dzieje, że po 10 godzinach pracy człowiek wraca do domu i ma wrażenie, że jeszcze przed chwilą zdobył ośmiotysięcznik (oczywiście to tylko słabe porównanie, bo wiem że tym górskim bohaterom do pięt nie dorastam).

Linia 112, sobota. Biorę ją z wolnego. Co to znaczy? To znaczy że miałem mieć wolny weekend, ale grafikowcy spytali, czy mógłbym wziąć nadgodziny. Kiedy mogę, staram się je brać. Szanuję pracę Działu Ruchu i wiem, że robią wszystko, by też mi pomagać, gdy sam potrzebuję dnia wolnego czy zmiany godzin pracy ze względu na moje różne osobiste sytuacje. Dlaczego więc by ich nie wspomóc?

Linia 112 w sobotę oznacza, że zapowiada się duży ruch pasażerski, ponieważ autobusy jeżdżą z pętli przy Tesco na Karolinie aż do Marek, gdzie jest centrum handlowe M1, a wcześniej po drodze mijam CH Targówek. Fajna to służba, zawozić i odwozić ludzi do i z takich miejsc. Często są to całe rodziny z dziećmi. A dzieci to fajna sprawa, dodają troszkę uśmiechu na pokładzie autobusu. Oczywiście jak nie płaczą. :) 

Mam zacząć pracę w południe na Karolinie. Jako że jestem pół godziny przed czasem, postanawiam wybrać się do Tesco sprawić sobie jakieś dobre jedzonko i picie na ten długi i męczący dzień pracy. W końcu przede mną aż trzy duże kółka. Niestety już tu napotykam na problemy, bo do kas... długie kolejki. Zbliża się pora, gdy mój autobus przyjeżdża, a ja jeszcze stoję i czekam!

Spóźniony chwilę wybiegam z centrum handlowego z nadzieją, że może jeszcze nie jest za późno. Dobiegam do mojego autobusu, patrzę a tam zmiennik już rozmawia z dyspozytorem. Informuje go, że nie pojawił się nikt do pracy po nim. Niestety albo i stety nie zawsze mamy tego samego zmiennika, więc nie zawsze wiemy kim jest osoba, która po nas przejmuje stery. Na szczęście pojawiam się ja. Otrzymuję telefon od dyspozytora i od samego początku tłumaczę, że przepraszam, jestem już i wszystko ok.

Pierwszy problem zażegnany. Teraz drugi! To jest zupełnie nowy wóz! Jeszcze takim modelem nie jeździłem... Co prawda szkolenie miałem, ale wszyscy dobrze wiemy, że to jest tylko teoria. Praktyka zaczyna się z chwilą, gdy musimy się z danym typem wozu zmierzyć sam na sam. A tu jeszcze dochodzi dodatkowy stres, bo nie ma czasu, trzeba jechać z pasażerami. Gdybym dostał ten wóz na zajezdni przed wyjazdem, miałbym chwilę, żeby się nim "pobawić".

Żegnam się ze zmiennikiem wysłuchując od niego kilku cennych rad i ruszam w trasę. Ojej jak ciężko i opornie. To Mercedes, lekko zmodyfikowany w porównaniu do wcześniejszych wersji, jakie mamy na zakładzie. Niby wszystko prawie tak samo, ale jednak czuję że jedzie się inaczej. Mam problem z puszczaniem przystankowego. Hamulec przystankowy to jest dodatkowy "ręczny", który trzeba zacisnąć, gdy np. stoimy na światłach, ale który sam automatycznie się "uruchamia", gdy otwieramy drzwi na przystanku. Stąd jego nazwa. I gdy zamykamy drzwi, naciskamy gaz, on sam się zwalnia i możemy jechać. Tutaj mam z tym problem, bo nie zawsze chce od razu współpracować. Łapię kilkuminutowe opóźnienie przez to. No ale cóż zrobić, kochani pasażerowie, wybaczcie!

Dojeżdżam do Marek, jakoś sobie zaczynam z tą jeżdżącą nowością radzić. Przygody zaczynają się w drugą stronę. W tamtych rejonach nie byłem już dawno. Pamiętam, że wyruszając z Marek i jadąc Trasą Toruńską muszę pilnować się lewego pasa, żeby zaliczyć przystanek Głębocka i wjechać odpowiednim wjazdem na górę na estakadę. Jadę więc bardzo niepewnie. Trzymam się tego lewego pasa. I nagle... coś mi nie gra. Dziwnie mój pas się jednoczy z tymi na głównej trasie. Obawiam się najgorszego.

Niestety, stało się. Wjechałem na ekspresówkę. Co tu robić? Zboczyłem z trasy, najbliższy zjazd nie wiadomo gdzie. A nawet jeśli by był, to co dalej? Przede wszystkim najważniejsze dla nas jest, żebyśmy nie pominęli żadnego przystanku. Opóźnienie opóźnieniem, ale za pominięcie są kary. Zaczynam wołać do pasażerów:
- Chyba się pomyliłem i wjechałem nie w tę trasę, co trzeba...  Tylko jak tu zjechać?
Jakaś pasażerka mówi:
- Spokojnie, ja pana poprowadzę. Za kawałek zawróci pan na rondzie.

Dojeżdżam do Łabiszyńskiej, zawracam na rondzie. Słyszę z przedziału pasażerskiego krzyk jakiegoś młodego pana. Mówi, że nie będzie zwiedzał całego Bródna. Po czym dodaje kilka obelg w moją stronę. Dowiedziałem się też, że jestem "kutasiarzem jebanym". Nie mam pojęcia, co to znaczy. W google nic nie ma, sprawdzałem. Jeśli wiecie o co chodzi, podpowiedzcie. :)

Pasażerowie każą mi się zatrzymać przy Łabiszyńskiej. Ja tłumaczę, że niestety nie mogę tego zrobić, ponieważ przystanek nie jest w moim rozkładzie. Pan agresor coraz bardziej rozzłoszczony. Inni pasażerowie wydają się być wyrozumiali. Przepraszam wszystkich pasażerów, informuję, że jestem tylko człowiekiem i pomyliłem się. To niestety nie dociera do tamtego pana, który dalej wrzeszczy na mnie pod kabiną, jaki to jestem beznadziejny.

Dojeżdżam do przystanku Głębocka (tyle że po drugiej stronie). Nie mam pojęcia co zrobić. Pierwszy odruch - zatrzymuję się. To jest taka sytuacja, kiedy mam gdzieś co powinienem robić, a co nie, bo tu się toczy walka nawet o moje życie. Bałem się, że jak nie zatrzymam się i nie wypuszczę tego agresora, po prostu wejdzie mi do kabiny i coś niebezpiecznego zrobi. Młoda dziewczyna (ta, która mnie prowadziła od początku) informuje, że tutaj już jest wjazd i mogę wjechać na właściwą trasę.

Uradowany wjeżdżam, niestety pomijając tamten przystanek, który miałem w rozkładzie. Wybrałem zdrowy rozsądek, bo gdybym chciał zrobić to wszystko przepisowo i regulaminowo, straciłbym chyba dodatkowe pół godziny, bo musiałbym się wrócić do centrum handlowego i znów stać w korku na lewoskręcie z Radzymińskiej. Poza tym żywy bym chyba nie dojechał. Pasażerowie jakiś poziom górny cierpliwości mają.

Wracam na trasę i mówię do wszystkich, że jeszcze raz przepraszam najmocniej za pomyłkę. Pasażerowie uspokajają mnie, że naprawdę nic się nie stało, zdarza się, a że ten pan to jakiś dziwny agresywny był. Potem jeszcze słyszę na pokładzie rozmowę starszych pań, które mówią o tym, że kierowca widocznie niezorientowany w trasie jest, że może dawno tędy nie jechał.

Dojeżdżam na Karolin już z opadniętymi emocjami. Takie sytuacje się zdarzają, bywa. Ważne żeby nie być przewrażliwionym na nie. Mam jednak nauczkę, żeby na drugi raz bardziej uważnie patrzeć na trasę, a w razie potrzeby zatrzymać się, włączyć awaryjne, a nie podejmować pochopne decyzje o jeździe na chybił trafił.

Jeśli myślicie, że to koniec przygód, nic bardziej mylnego. Kolejnym kółkiem - także jadąc z Marek - ruszam z przystanku na Kondratowicza w kierunku Wysockiego. Dojeżdżam do świateł na skrzyżowaniu z Rembielińską prawym pasem. Jest on do skrętu w prawo, ale dla autobusów także na wprost. Przede mną środkowym pasem jedzie samochód typu transporter. Jesteśmy tylko my, zielone światło, warunki do jazdy dobre. Więc jadę. Naglę gdy zbliżam się do tamtego auta, zauważam że zaczyna on dziwnie ściągać na moją stronę. Zdziwiony zaczynam zwalniać.

Gdy dojeżdżamy do samego skrzyżowania, on... bez żadnych sygnałów ze środkowego pasa skręca przede mną w prawo. Ale to tak po chamsku, że przeciera mój lewy narożnik i zahacza o lusterko. Ja oczywiście po hamulcach, klakson i obserwuję co się dzieje. Chyba wyczuwałem, że coś podobnego się zdarzy, bo zmniejszyłem prędkość i dzięki temu hamowanie nie było tak odczuwalne dla pasażerów. No ale mimo wszystko ciężko takie sytuacje przewidzieć, zero czasu na reakcję gdy auto już skręca centralnie przed autobus.

Obserwuję bordowego transportera. Odjeżdża, podjeżdża kawałek, staje, po czym... odjeżdża. A ja decyduję się podjechać na przystanek za światłami, włączyć awaryjne i sprawdzić uszkodzenia. No i poczekać na sprawcę.

Wysiadam. Na szczęście lusterko bez żadnych uszkodzeń. Gorzej z lewym rogiem autobusu. Jest zadrapany bordową mazią (od koloru tamtego samochodu). Cóż zrobić? Informuję pasażerów, że niestety jest kolizja i dalej nie pojedziemy. Pasażerowie posłusznie wysiadają, a ja powiadamiam słynną już tutaj centralę.

- Czy przeciwnik jest na miejscu? - słyszę.
- Niestety nie. Oddalił się. Czekam, ale chyba już nie podjedzie.
- A wozem da się dalej jechać?
- Tak.
- To proszę ruszać dalej w trasę, a na kraniec przyjedzie instruktor i spisze protokół.

Ok, informuję więc głośno i wyraźnie garstkę ludzi na przystanku, która została, że jednak będę ruszał dalej. Tylko kilka minut opóźnienia, więc nie jest źle.

W tym czasie podchodzi do mnie pewien pan, który informuje, że... jest kierowcą na moim zakładzie (pokazuje nawet legitymację). Tłumaczy, że czekał akurat na tramwaj i widział całe zdarzenie. I że tamten pojazd ewidentnie bez kierunkowskazów wjechał przede mnie. Monthy Python, co nie? Dobra, to spisuję od niego dane, w razie czego mam świadka. Dziękuję i ruszam.

Na Karolinie czeka na mnie instruktor, spisuje potrzebne dane. Dowiaduję się, że generalnie muszę zanieść protokół o zniszczeniach, a sprawa będzie dalej wyjaśniana. Na szczęście jest monitoring, jest świadek, powinno być ok.

Wracam na zajezdnię, odstawiam wóz, notuję w karcie wszystko, co się wydarzyło. Robię to samo także w raporcie. Wychodzę z poczuciem, że robiłem co mogłem. I łatwo jest mówić sprzed komputera, co zrobiłem nie tak. Gorzej, gdy trzeba podejmować decyzje szybko, a ma się na pokładzie spieszących i zdenerwowanych pasażerów.

Komentarze

  1. Co dalej działo się z wozem?

    OdpowiedzUsuń
  2. Super się czyta Pana wpisy. Naprawdę, tyle się dzieje w wydawałoby się prostym zawodzie kierowcy :D A tu nieprzyjemni pasażerowi, nowa trasa, problemy z taborem.... bardzo dobrze się czyta Pana wpisy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    2. Dzięki za miłą opinię. To prawda, dużo się dzieje, ale zdarzają się też takie dni, kiedy po prostu się jeździ od początku do końca i się nie dzieje kompletnie nic. Dzień dniowi nie równy. Pozdrawiam, Bus dziennik :)

      Usuń
  3. Kutasiarz to wg mnie człowiek lubiący kutasy. Jebany, czyli pasywny w seksie. Tak bym tę inwektywę interpretował 😉.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

O tym, jak przejechałem się ekspresówką

Myśli obojgu wędrują ku rondzie na skrzyżowaniu z Łabiszyńską. Tam można zawrócić i pojechać z powrotem do właściwej trasy. Tak też robię, zapewniany jednocześnie przez miłą pasażerkę, że nie jestem jedyny, który tak na tej linii pojechał. Chociaż tyle... Mapka ze strony ZTM Korzystając z "chwili" przerwy w jeżdżeniu postanowiłem sięgnąć odrobinę wstecz i przypomnieć sobie najbardziej wstydliwą, czasochłonną i stresującą pomyłkę w czasie pracy. I choć teraz to może się wydawać całkiem sympatyczne i wesołe, wtedy do śmiechu mi nie było. Pewne styczniowe popołudnie. Wyruszam linią 112 z parkingu pod Centrum Handlowym M1 w Markach. A skoro weekend, to i podróżnych obładowanych siatami nie brakuje. Atmosfera jest raczej luźna, a dzień senny, jakby tego dnia miało się nic szczególnego nie wydarzyć. Skręcam w lewo z Radzymińskiej w Trasę Toruńską. O dziwo idzie bardzo płynnie. Pamiętam artykuł o kierowcy, którzy stał grzecznie w koreczku na lewoskręcie, a inne autobu

O dwóch staruszkach, przyklęku i wadze złota

Wiele miłych słów w tej pracy słyszałem, ale jeszcze nic mnie tak nie wzruszyło. To i ja dziękuję, że mogę służyć ludziom. I nawet jak nie zawsze się da, tak jak z tamtą panią z balkonikiem, trzeba próbować. Często wystarczy naprawdę niewiele: podanie godziny odjazdu, uśmiech, albo zrobienie przyklęku. To tak mało, a dla tych ludzi może być w danym momencie całym światem. Linia 154. Jadę ulicą Elekcyjną w kierunku Ochoty. Przy Parku Moczydło wsiada drugimi drzwiami do mnie staruszka z balkonikiem. No to robię przyklęk, czyli obniżam wóz, żeby pani miała łagodniejsze wejście. Ruszamy dalej. Dojeżdżam do przystanku Elekcyjna. Otwieram drzwi, niektórzy wysiadają, w autobusie tłok, ale w lusterku robi się pusto. Wyczuwam ciszę w drzwiach, więc wciskam zamykanie drzwi. Piiiip, piiip, piiip i... w drugich drzwiach dostrzegam wychodzącą staruszkę z balkonikiem...  To jest moment. Już jestem pewny, że te drzwi ją przytrzasną. Pytanie tylko, jak mocno. Przyciskam jak szalony, bo czasa

Poranne i wieczorne OC

Kiedyś słyszałem takie zabawne słowa, że fajnie być kierowcą autobusu, bo kiedy ty jedziesz do pracy, on już jest w pracy. Coś w tym jest. Jednak pomyśl sobie, że jak czekasz na pętli w - de facto - środku nocy (o 5:00 na przykład), podjeżdża do Ciebie przejazd techniczny, a kierowca dopiero wyjmuje dechy z Twoją linią, to to wcale nie jest dla niego początek pracy. Tak naprawdę on na zakładzie musi być... jakieś półtorej godziny wcześniej. Jak wygląda praca kierowcy autobusu, gdy go nie widzicie? Zmiana A Jeśli mam np. w grafiku rozpoczęcie pracy o godz. 4:12, to to wcale nie oznacza, ze o 4:12 mam się zameldować. Pracodawca daje mi zaledwie 15 min na wszystkie czynności przedwyjazdowe, co oznacza że - jak sobie łatwo dodamy - wyjazd mam wtedy o 4:27. Na zakładzie warto więc być jakieś pół godziny wcześniej. Są tacy, którzy bywają i godzinę przed. Zostańmy przy tej godzinie wyjazdu. Melduję się więc powiedzmy ok. 3:30-3:40, żeby na spokojnie zdążyć przygotować wóz. Co