Dla mnie - człowieka humanisty, który jakoś tam chce zmieniać świat, ale nie ma zbyt wielkiego pojęcia na temat tego, jak ten świat działa od strony technicznej - wprowadzenie w obycie z pasażerami nie było tak trudne jak wdrożenie się do różnych czynności na zakładzie. Musiałem przejść przez solidną szkołę życia.
Kiedy przychodziłem do pracy kierowcy autobusu, miałem jakieś konkretne wyobrażenie na temat tego, jak to będzie. Tutaj będę taki, tam będę taki, w takich sytuacjach zachowam się tak, w innych inaczej. Człowiek od BHP już na wstępie mówił: ta praca cię zmieni, będziesz zupełnie inny. Nie chcę mówić, że śmiałem mu się w twarz, wtedy bardziej moja twarz wyglądała na wystraszoną. Ale teraz już wiem więcej, z czym to się je, mogę na spokojnie spojrzeć na pewne mity i fakty.
Na wielu grupach dyskusyjnych jestem uznawany za tego, kto raczej buja w obłokach, uważa pasażerów za skarb i ogólnie jest z tego powodu dziwakiem. Wielu kierowców mówiło mi: słuchaj, pojeździsz trochę, to zrozumiesz. Nawet bałem się często pytać ich, co mają na myśli. Jak kiedyś szedłem na Woronicza zapytać tylko o możliwość zrobienia kursu, pewien driver widząc moje zamiary machnął ręką na znak "chłopie, gdzie ty się pakujesz, uciekaj stąd" i sobie poszedł.
Dziś wiem, że zajezdnia to zbiorowisko totalnie różnych środowisk. Z jednej strony starsi panowie, których głównym tematem do rozmów jest jak to kiedyś były fajne czasy, jak to się w Ikarusach czy Jelczach dawało w palnik, albo jak to kiedyś szanowano pracownika. Z drugiej mnóstwo młodzieńców, którzy dopiero zaczynają, albo już jakiś czas jeżdżą i którzy albo z wielkim przerażeniem w oczach podchodzą do niektórych rzeczy, albo wręcz odwrotnie - mają wywalone na wszystko.
Z jednej strony ludzie wykształceni, po różnorakich studiach i profesjach. Z drugiej po technikach zawodowych, którzy tutaj szukają swojego miejsca w wyuczonym zawodzie. Z jednej osoby szanujące pasażera, który w pewnym sensie jest ich chlebodawcą, z drugiej tacy, którzy by najchętniej pozbyli się "elementu przewozowego".
Dla mnie - człowieka humanisty, który jakoś tam chce zmieniać świat, ale nie ma zbyt wielkiego pojęcia na temat tego, jak ten świat działa od strony technicznej - wprowadzenie w świat obycia z pasażerami nie było tak trudne jak wdrożenie się do różnych czynności na zakładzie. Musiałem przejść przez solidną szkołę życia.
Raz wjechałem na myjnię na czerwonym świetle i dostałem solidny opieprz od mechanika. Innym razem przy tankowaniu zostawiłem dowód rejestracyjny autobusu i musiałem wysłuchać lamentu w bardzo głośnym tonie w wykonaniu dyspozytora, któremu ktoś ten zagubiony dokument podrzucił. A jeszcze innego dnia będąc mega zestresowany różnymi nowymi czynnościami, z którymi muszę sobie sam radzić, przez przypadek rozwaliłem w drobny mak dechę boczną, bo położyłem ją w takim miejscu, że otwierające się drzwi pechowo na nią wpadły.
Kiedy przechodzę przez teren mojego oddziału, spotykam różnych ludzi. Jedni są bardzo pomocni, uśmiechnięci. Drudzy zmęczeni życiem i przeklinający na wszystkich. Co nie znaczy, że jacyś gorsi. Być może mają ku temu powody, a być może po prostu doświadczeni życiowo.
Byłem ostatnio na szkoleniu pokolizyjnym w Ośrodku Szkolenia Kierowców. Wśród kierowców, którzy w tej grupie się znaleźli, był pewien świeży dość szofer, o którym spokojnie bym powiedział, że ma niezłą charyzmę w głosie. Przegadał nas wszystkich, ale mówił naprawdę ciekawie. Mówił, że jest z wykształcenia muzykiem, działał wśród towarzystwa muzycznego, a teraz postanowił... zrobić kurs na kierowcę autobusu. Swoją drogą to też pokazuje, jak bardzo różne osoby są w tym środowisku. I z jak bardzo różną przeszłością.
I kiedy ten kierowca opisywał, jak sobie początkowo nie radził z różnymi sytuacjami na zakładzie, jak wkurzał wszystkich mechaników swoją upierdliwością, niewiedzą, nie bardzo potrafił się odnaleźć w tym wszystkim, pewna puenta jego opowieści wbiła mnie w krzesło. Puenta, która była cytatem. Raz manewrował na zakładzie i - jeśli dobrze pamiętam - o coś zahaczył niefortunnie. Telefon do mistrza oczywiście, trzeba teraz po raz kolejny mu się pokazać i przed nim upokorzyć...
Przyszedł, obejrzał wóz, zaczął spisywać potrzebne dane. A ten kierowca się kompletnie załamał. Siedział z rękami założonymi na głowę i płakał. Odwrócił się tylko do mistrza i powiedział:
- Dobra, ja wiem, wszystko spieprzyłem i w ogóle. Nie ma tu żadnej dyskusji. Nic mnie już nie obchodzi. Ale chcę wiedzieć tylko jedną rzecz. Niech pan mi powie. Tylko ta jedna rzecz. Niech pan mi powie, czy ja nie jestem pierwszy?
Mistrz się odwrócił, spojrzał na niego i powiedział:
- I nie ostatni.
Super wpis. Pozdrawiam i czekam na więcej.
OdpowiedzUsuń