Dziś jeżdżę autobusem po mieście i wożę ludzi. Ostrzegali mnie, że to będzie niełatwe zadanie. Mówili, że znienawidzę pasażerów za wszystkie czasy. Grozili, że zmieni się mój charakter. Byli pewni, że nie wytrzymam presji i po krótkim czasie się zwolnię. No cóż. Co ja mogę mówić, jeżdżę dopiero 3 miesiące. Jeszcze wiele przede mną, nie będę się więc wymądrzał. Nie zamierzam także się wykłócać, jak to ci wszyscy nie mieli racji i w ogóle... Z pewnością mają większą wiedzę na ten temat, spotkali się z niejednym i głupi byłbym, gdybym to kwestionował.
Parę lat temu, gdy pierwszy raz zacząłem się tak na poważnie interesować pracą w autobusach, wybrałem się do Ośrodka Szkolenia Kierowców na Woronicza, żeby podpytać o to, jak i z czym się to je. Ochroniarz pokierował mnie do jakiegoś budynku, w którym mógłbym się trochę szczegółów dowiedzieć. A że nie mogłem tego miejsca znaleźć, postanowiłem spytać przypadkowego kierowcę, który akurat wychodził z najbliższych drzwi. Pan z charakterystycznym wąsikiem i papierosem w dłoni po udzieleniu mi informacji zapytał, czy będę kierowcą autobusu. Ja mu odpowiedziałem z uśmiechem, że tak, bardzo bym chciał przynajmniej. Jegomość machnął ręką od niechcenia i sobie poszedł.
Otóż kierowcy autobusów są bardzo różni. To nie jest jakaś zwarta konkretna grupa osób o podobnych charakterach, temperamentach, zamiłowaniach, a nawet o podobnym wyglądzie fizycznym. Autobusem może jeździć alkoholik, ale także profesor, student, dotychczasowy sklepikarz i księgowy. Zdziwilibyście się, jak wielu kierowców jest po studiach wyższych. Do czego zmierzam? Każdy do tej pracy przychodzi w różnym stanie fizycznym i umysłowym. Każdy do tego zawodu podchodzi z różnych pobudek: jedni szukają stałej pensji, drudzy lubią jeździć dużymi pojazdami, innych przyciągnęła technika autobusów, jeszcze innym trafiła się praca z przypadku. I tak samo: jedni będą lubić pasażerów, szukać okazji do rozmów z nimi, inni myślą, że się zaszyją w kącie i przejeżdżą w spokoju całą zmianę bez drażniących głosów z zewnątrz kabiny.
Chciałbym powiedzieć, że mam ogromny szacunek do innych kierowców. Nawet do takich, których zachowania często nie rozumiem, bo np. ja bym w pewnych sytuacjach postąpił inaczej, albo np. był milszy w stosunku do innych. Ta praca to służba w bardzo mocnym tego słowa znaczeniu. I nawet jak ktoś tego tak nie nazywa, to tak właśnie jest. Wstajemy o 2:00, czasem nawet wcześniej, kładziemy się spać także o 2:00, jeśli akurat mamy zjazd wieczorem. Z wielu wieczornych spotkań z przyjaciółmi musimy rezygnować, bo przecież są pasażerowie, którzy czekają na nas na przystankach przed świtem i liczą, że bezpiecznie dowieziemy ich na czas do celów podróży.
Wielokrotnie rozmawiając z kierowcami, którzy troszkę dłużej w moim zakładzie pracują, słyszałem głosy: popracujesz dłużej to się przekonasz, jak to jest "dobrze". Ok, nie będę się kłócił. Tylko pragnę zwrócić uwagę, że każdy przychodzi tu w innym celu. Dla jednego to będzie "dobrze", dla innego rzeczywiście dobrze, bo szukał czegoś innego i to znalazł.
Ja czasami sam bywam zmęczony tą pracą (już!). Ale wiem, że to jest spełnienie moich marzeń i tak długo, jak będzie mi dane jeździć, tak długo nie będę sobie wyobrażał pracy w żadnym innym miejscu i na żadnym innym stanowisku. Służyć ludziom to dla mnie pewne zobowiązanie, że nawet jeśli jestem zmęczony, że nawet jeśli stres będzie przybierał przeogromną formę, to pasażer zawsze będzie dla mnie najważniejszy. Bo to dla niego pracuję.
Ktoś z pewnością powie: no dobra, ale są pasażerowie, którym nigdy nie dogodzisz. No to nie dogodzę. Ale próbować mogę. A jak się nie uda, zrobiłem wszystko, co mogłem. Kiedyś będąc informatorem ZTM usłyszałem od pewnej osoby takie słowa: ja i tak zgłoszę tę sytuację na mieście do mediów, ale do pana nic nie mam, pan jest w porządku.
Komentarze
Prześlij komentarz