- Halo? Wóz taki i taki, dzień dobry. (i tutaj mówię o sytuacji, jaka ma miejsce)
- Proszę czekać. Pan poprosi też tamtych strażników, żeby jak skończą, zajęli się tym. Bo nie może pan jechać, tak?
- To znaczy boję się z nim jechać, bo niby nie wygląda, żeby mu coś było, ale siedzi w takiej pozycji, że zaraz może upaść. Próbowałem go dobudzić, ale na nic moje starania.
- Dobrze. Proszę chwileczkę poczekać.
Linia 187. Jadę Trasą Łazienkowską w kierunku Stegien. Na sterowniku 20 min opóźnienia, bo niestety to popołudniowy szczyt, a przy Hali Kopińskiej był jakiś wypadek, który spowodował że od Łopuszańskiej się praktycznie stało. Podchodzi do mnie pewna pasażerka.
- Przepraszam bardzo...
- Tak?
- Bo tam siedzi taki problematyczny pasażer. Śpi, nie wiem... Nie wiemy, co z nim. - mówi nieśmiało sympatyczna pasażerka.
- Czy jest agresywny? Czy przeszkadza państwu? Może wezwać służby?
- Nie no, chyba nie jest tak źle, ale w ogóle się nie odzywa... to nie wiem. Może pogotowie wezwać...
- Czyli wzywać pogotowie?
- No chyba nie... Albo na pętli. Nie wiem. Informuję pana, bo będzie miał pan potem z nim problem.
- Jeżeli przeszkadza państwu, albo potrzebuje interwencji, zatrzymam autobus i zawiadomię służby. Ale też po pogotowie może pani zadzwonić. Nie wiem, nie jestem lekarzem, nie ocenię co jest temu panu.
Mija chwila, po czym ta pasażerka podchodzi ponownie pod kabinę i mówi:
- Udało się z nim nawiązać kontakt. Jest chyba pijany, ale nic mu nie jest. Pan się nim zainteresuje, bo będzie tak jeździł...
- Ok, spokojnie, poradzę sobie.
Gdy autobus coraz bardziej pustoszeje, a ja zjeżdżam na Czerniakowską, lokalizuję w lusterku jegomościa. Rzeczywiście śpi sobie na dwóch miejscach. Generalnie jadę i mam go na oku. Po jakimś czasie zmienił pozycję i nie jest oparty o szybę, a o... samego siebie. I jeszcze siedzi dość blisko przejścia, przez co jednym mocniejszym ruchem autobusu mogę go wywrócić na podłogę... To jest straszne poczucie u kierowcy.
Na Św. Bonifacego sytuacja bez zmian. Jadę dość ostrożnie i już planuję sobie czynności, jakie wykonam na pętli. Przede wszystkim wyjdę do niego i zapytam, czy nic mu nie jest. A po drugie... a potem ustalę po drugie. ;) Kto wie, może trzeba będzie wezwać Straż Miejską?
Dojeżdżam na Stegny i... stoi tam poprzednia brygada 187 (co bardzo dziwne, bo ja przyjeżdżam dość solidnie opóźniony i jej tym bardziej nie powinno już być). Ma włączone awaryjne. A przy autobusie... radiowóz Straży Miejskiej! No jakaś komedia. Super! Podejdę do nich i poproszę, żeby wyprowadzili faceta.
Pospiesznym krokiem udaję się do tamtego autobusu. I przyznam, że... sytuacja jest gorsza niż się spodziewałem. Zastaję kierowcę autobusu przed pojazdem, a w środku leżącego bladego i nieprzytomnego pana reanimowanego przez strażników. Po jego wyglądzie i po rozmowie strażników wnioskuję, że raczej już nic z niego nie będzie. Ot, trup.
Chwilowo nie wiem co robić. Myślę sobie, że poczekam aż strażnicy uratują tamtego pana, a potem przejdą do mojego. Ale przecież to głupie, tamta akcja ratunkowa może trwać i trwać. Dzwonię więc na centralę.
- Halo? Wóz taki i taki, dzień dobry. (i tutaj mówię o sytuacji, jaka ma miejsce)
- Proszę czekać. Pan poprosi też tamtych strażników, żeby jak skończą, zajęli się tym. Bo nie może pan jechać, tak?
- To znaczy boję się z nim jechać, bo niby nie wygląda, żeby mu coś było, ale siedzi w takiej pozycji, że zaraz może upaść. Próbowałem go dobudzić, ale na nic moje starania.
- Dobrze. Proszę chwileczkę poczekać.
W tym czasie słyszę dźwięk karetki przyjeżdżającej na sygnale. A za chwilę w słuchawce odzywa się ponownie głos pana z centrali:
- Panie kierowco, niech pan jedzie, bo to już druga brygada z kolei, która ma zatrzymanie. Zgarniemy go po drodze.
- Ok, jadę!
Ruszając jeszcze przyglądam się temu pobojowisku. Ratownicy biegają między autobusem a karetką, nie wygląda to za ciekawie. No cóż... Nie zazdroszczę też tamtemu kierowcy. Niby to nie jego wina, ale jednak sumienie może męczyć, jeśli tego pana nie uratują.
Generalnie jestem w miarę spokojny. Zwłaszcza że to mój ostatni kurs. Jeszcze muszę tylko dojechać do Ursusa i zjeżdżam na zakład. Po drodze wypatruję strażników na przystankach, a kątem oka spoglądam na pijanego jegomościa. Śpi sobie słodko, ale niestety przechylony. Momentami się budzi pokasłując.
Dojeżdżam do przystanku Sielce i widzę ratownika medycznego w swoim odblaskowym wdzianku. Ale co? Bez żadnego samochodu? Jeden? Dziwne. Czy on do mnie? Wsiada drugimi drzwiami, coś wyjmuje. Ja się nie wychylam, bo nie mam pojęcia, czy on na interwencję do mnie. Ale póki co, czuję się bezpiecznie, bo jak się temu gościowi coś stanie, jest ratownik na pokładzie! :)
Okazuje się, że ten pan jedzie całkiem prywatnie. Tylko czemu w stroju medycznym? Może zapomniał się przebrać? :) Wysiada na Rozbracie, a my wracamy do gry. W międzyczasie dość spory tłumek na pokładzie się zbiera, bo długo poprzedniego autobusu nie było.
No i są! Przy Popularnej! Dojeżdżam do przystanku, mrugam długimi, włączam awaryjne, a strażnicy wychodzą ze swojej bryki i szykują się na interwencję. Otwieram drzwi, mówię strażniczce, że pan śpi za drugimi drzwiami. Mundurowi wchodzą powodując niemałą konsternację wśród pasażerów. Na szczęście idzie łatwo, pan nie stawia oporów, szybko się budzi i wychodzi ze strażnikami. Po zakończonej akcji mogę bezpiecznie dalej ruszać.
Do Ursusa dojeżdżam z 20-minutowym opóźnieniem. Ale dojeżdżam - cało i bezpiecznie. I kiedy będziecie kiedyś długo czekali na swój autobus, spróbujcie pomyśleć sobie, że być może ten kierowca, który miał po Was przyjechać, właśnie ratuje czyjeś życie. Choćby poprzez to, że jest w stałym kontakcie ze służbami. Bo rozkład rozkładem, ale życie ludzkie jest o wiele ważniejsze. Szerokości!
___
Zapraszam też na mój fan page na facebooku!
- Proszę czekać. Pan poprosi też tamtych strażników, żeby jak skończą, zajęli się tym. Bo nie może pan jechać, tak?
- To znaczy boję się z nim jechać, bo niby nie wygląda, żeby mu coś było, ale siedzi w takiej pozycji, że zaraz może upaść. Próbowałem go dobudzić, ale na nic moje starania.
- Dobrze. Proszę chwileczkę poczekać.
Linia 187. Jadę Trasą Łazienkowską w kierunku Stegien. Na sterowniku 20 min opóźnienia, bo niestety to popołudniowy szczyt, a przy Hali Kopińskiej był jakiś wypadek, który spowodował że od Łopuszańskiej się praktycznie stało. Podchodzi do mnie pewna pasażerka.
- Przepraszam bardzo...
- Tak?
- Bo tam siedzi taki problematyczny pasażer. Śpi, nie wiem... Nie wiemy, co z nim. - mówi nieśmiało sympatyczna pasażerka.
- Czy jest agresywny? Czy przeszkadza państwu? Może wezwać służby?
- Nie no, chyba nie jest tak źle, ale w ogóle się nie odzywa... to nie wiem. Może pogotowie wezwać...
- Czyli wzywać pogotowie?
- No chyba nie... Albo na pętli. Nie wiem. Informuję pana, bo będzie miał pan potem z nim problem.
- Jeżeli przeszkadza państwu, albo potrzebuje interwencji, zatrzymam autobus i zawiadomię służby. Ale też po pogotowie może pani zadzwonić. Nie wiem, nie jestem lekarzem, nie ocenię co jest temu panu.
Mija chwila, po czym ta pasażerka podchodzi ponownie pod kabinę i mówi:
- Udało się z nim nawiązać kontakt. Jest chyba pijany, ale nic mu nie jest. Pan się nim zainteresuje, bo będzie tak jeździł...
- Ok, spokojnie, poradzę sobie.
Gdy autobus coraz bardziej pustoszeje, a ja zjeżdżam na Czerniakowską, lokalizuję w lusterku jegomościa. Rzeczywiście śpi sobie na dwóch miejscach. Generalnie jadę i mam go na oku. Po jakimś czasie zmienił pozycję i nie jest oparty o szybę, a o... samego siebie. I jeszcze siedzi dość blisko przejścia, przez co jednym mocniejszym ruchem autobusu mogę go wywrócić na podłogę... To jest straszne poczucie u kierowcy.
Na Św. Bonifacego sytuacja bez zmian. Jadę dość ostrożnie i już planuję sobie czynności, jakie wykonam na pętli. Przede wszystkim wyjdę do niego i zapytam, czy nic mu nie jest. A po drugie... a potem ustalę po drugie. ;) Kto wie, może trzeba będzie wezwać Straż Miejską?
Dojeżdżam na Stegny i... stoi tam poprzednia brygada 187 (co bardzo dziwne, bo ja przyjeżdżam dość solidnie opóźniony i jej tym bardziej nie powinno już być). Ma włączone awaryjne. A przy autobusie... radiowóz Straży Miejskiej! No jakaś komedia. Super! Podejdę do nich i poproszę, żeby wyprowadzili faceta.
Pospiesznym krokiem udaję się do tamtego autobusu. I przyznam, że... sytuacja jest gorsza niż się spodziewałem. Zastaję kierowcę autobusu przed pojazdem, a w środku leżącego bladego i nieprzytomnego pana reanimowanego przez strażników. Po jego wyglądzie i po rozmowie strażników wnioskuję, że raczej już nic z niego nie będzie. Ot, trup.
Chwilowo nie wiem co robić. Myślę sobie, że poczekam aż strażnicy uratują tamtego pana, a potem przejdą do mojego. Ale przecież to głupie, tamta akcja ratunkowa może trwać i trwać. Dzwonię więc na centralę.
- Halo? Wóz taki i taki, dzień dobry. (i tutaj mówię o sytuacji, jaka ma miejsce)
- Proszę czekać. Pan poprosi też tamtych strażników, żeby jak skończą, zajęli się tym. Bo nie może pan jechać, tak?
- To znaczy boję się z nim jechać, bo niby nie wygląda, żeby mu coś było, ale siedzi w takiej pozycji, że zaraz może upaść. Próbowałem go dobudzić, ale na nic moje starania.
- Dobrze. Proszę chwileczkę poczekać.
W tym czasie słyszę dźwięk karetki przyjeżdżającej na sygnale. A za chwilę w słuchawce odzywa się ponownie głos pana z centrali:
- Panie kierowco, niech pan jedzie, bo to już druga brygada z kolei, która ma zatrzymanie. Zgarniemy go po drodze.
- Ok, jadę!
Ruszając jeszcze przyglądam się temu pobojowisku. Ratownicy biegają między autobusem a karetką, nie wygląda to za ciekawie. No cóż... Nie zazdroszczę też tamtemu kierowcy. Niby to nie jego wina, ale jednak sumienie może męczyć, jeśli tego pana nie uratują.
Generalnie jestem w miarę spokojny. Zwłaszcza że to mój ostatni kurs. Jeszcze muszę tylko dojechać do Ursusa i zjeżdżam na zakład. Po drodze wypatruję strażników na przystankach, a kątem oka spoglądam na pijanego jegomościa. Śpi sobie słodko, ale niestety przechylony. Momentami się budzi pokasłując.
Dojeżdżam do przystanku Sielce i widzę ratownika medycznego w swoim odblaskowym wdzianku. Ale co? Bez żadnego samochodu? Jeden? Dziwne. Czy on do mnie? Wsiada drugimi drzwiami, coś wyjmuje. Ja się nie wychylam, bo nie mam pojęcia, czy on na interwencję do mnie. Ale póki co, czuję się bezpiecznie, bo jak się temu gościowi coś stanie, jest ratownik na pokładzie! :)
Okazuje się, że ten pan jedzie całkiem prywatnie. Tylko czemu w stroju medycznym? Może zapomniał się przebrać? :) Wysiada na Rozbracie, a my wracamy do gry. W międzyczasie dość spory tłumek na pokładzie się zbiera, bo długo poprzedniego autobusu nie było.
No i są! Przy Popularnej! Dojeżdżam do przystanku, mrugam długimi, włączam awaryjne, a strażnicy wychodzą ze swojej bryki i szykują się na interwencję. Otwieram drzwi, mówię strażniczce, że pan śpi za drugimi drzwiami. Mundurowi wchodzą powodując niemałą konsternację wśród pasażerów. Na szczęście idzie łatwo, pan nie stawia oporów, szybko się budzi i wychodzi ze strażnikami. Po zakończonej akcji mogę bezpiecznie dalej ruszać.
Do Ursusa dojeżdżam z 20-minutowym opóźnieniem. Ale dojeżdżam - cało i bezpiecznie. I kiedy będziecie kiedyś długo czekali na swój autobus, spróbujcie pomyśleć sobie, że być może ten kierowca, który miał po Was przyjechać, właśnie ratuje czyjeś życie. Choćby poprzez to, że jest w stałym kontakcie ze służbami. Bo rozkład rozkładem, ale życie ludzkie jest o wiele ważniejsze. Szerokości!
___
Zapraszam też na mój fan page na facebooku!
Komentarze
Prześlij komentarz